13 grudnia 2006

Refleksyjnie

Jestem chora. Zpalenie ucha. Wiedziałam, że branie antybiotyku mnie nie ominie. Całe szczęście było mi już wszystko jedno, tak cholernie bolało, wiec wzięłam tylko z małymi oporami. (na marginesie - poprzedniej nocy nie mogłam zasnąć z bólu i w głowie chodził mi cały czas jeden wyraz- niesubordynowana:)to pewnie a propos ostatnich wydarzeń w samoobronie:))Czuję sie już lepiej. Jestem zdziwiona, że choroba mnie nie przygniotła, ale dała jakąś dziwną energię, nie wiadomo skąd(?) Myślę dużo o tym, co dzieje się na terapii. Może nie widac jakiś(jak to się pisze:) specjalnych postępów, ale w głębi duszy zaczynam czuć, że coś się zmienia. We mnie. W moim życiu. I tak dokoła. O. mówi, że najlepsze co mogę zrobić w swojej sytuacji, to wkurwić się na lęki. Wtedy pójdzie jak po maśle. Tylko, że musiałabym chodzić wkurwiona na okrągło. To prawda, bardzo pomaga wkurw.

Jeszcze nie tak dawno przeglądając stare posty i zaglębiając się we własnych lękach miałam wrażenie, że to nie ja. Chyba nic dziwnego. Trudno tak nagle zaakceptować takie zmiany w życiu. Fakt, że jest się podporządkowanym lękom i natrętnym myślom nie sklania do pozytywnego myślenia i w chwilach refleksji dochodziłam do wniosku, że to nie ja, że to nie moje. Bardzo się zmieniłam przez te doświadczenia. Czasami sobie myślę, że to spadło na mnie po to żebym spokorniała. Nie wiem czy spokorniałam. Na pewno się uspokoiłam. w sensie "globalnym". Od niedawna staję się oazą sama dla siebie. Zaczynam wiele rozumieć i wiem, że to co się stało zwyczajnie musialo się stać, jako konsekwencja wielu wypowiedzianych słów, i tych niewypowiedzianych też...Teraz już wiem, że to wszystko czego się boje jest najbardziej moje, najbardziej we mnie i, że to prawdziwa JA.

Brak komentarzy: